środa, 26 listopada 2014

Petycja w sprawie karmienia piersią! - Przyłączcie się!

Karmiłam Jaśka prawie 21 miesięcy. To długo? Wierzę, że dla wielu z Was w sam raz lub za krótko. Niestety większość osób z mojego otoczenia uważa, że "takiego starego chłopa" karmić cycem już się nie powinno. Nie będę pisać tu o poglądach społeczeństwa na temat kp. Doskonale pisze o tym Hafija. Jej blog to ocean informacji i wsparcia dla matek karmiących. Wspólnie z kilkoma innymi cudownymi kobietami stworzyła Kwartalnik Laktacyjny. Jej wiedza bardzo pomogła mi w bezstresowym karmieniu piersią mojego synka.

Teraz czas na dalsze kroki. Żeby karmienie piersią było postrzegane jako naturalne, żeby mogło być promowane na szeroką skalę, żeby kobiety miały solidne wsparcie płynące z samej góry - publicznych, rządowych instytucji, i żeby znalazły się na to pieniądze trzeba podpisać petycję.

Bardzo Was do tego zachęcam i bardzo gorąco o to proszę
tutaj.



poniedziałek, 17 listopada 2014

Projekt żłobek, cz. 6, ADAPTACJA

Jaś chodzi do żłobka od lutego, a więc dziesiąty miesiąc. Dlaczego dopiero teraz piszę o adaptacji? Bo to proces długotrwały, zwłaszcza jeśli dziecko dużo choruje (a tak jest u nas) i więcej przebywa w domu niż w żłobku.

Nie liczyłam dni nieobecności Jaśka w żłobku (teraz żałuję, byłaby statystyczna ciekawostka), ale myślę, że w gruncie rzeczy cały ten okres możemy podsumować: 1/3 dni pracujących w żłobku, 2/3 w domu.

Początki adaptacji były trudne. W publicznym żłobku nie można przebywać z dzieckiem w pierwszych dniach, żeby się mogło stopniowo oswajać z nową rzeczywistością, ale u boku rodzica. Przebierasz w szatni, oddajesz opiekunce i wychodzisz. Trudne? Baaardzo trudne, dlatego ważne, żeby w pierwszych dniach zostawiać dziecko na krótki czas - 2-4 godzin. Tak też robiliśmy. Jaś zaczął się adaptować jeszcze zanim poszłam do pracy, żeby nie zaczynać od zostawiania dziecka na bite 8 godzin od samego początku.

Dla Jaśka trudnymi były pierwsze 2 miesiące. Adaptował się długo, bo szybko zaczął chorować i zawsze po tygodniowej przerwie w domu trzeba było zaczynać adaptację prawie od początku. Dla lekko ponad rocznego dziecka przerwa w uczęszczaniu do placówki była jak reset. I tak kilka razy...

Byliśmy w stałym kontakcie z opiekunkami, które na bieżąco zdawały nam relacje i same przyznawały, że łatwo Jaśkowi nie jest i dobrze,że staramy się oddawać go na krótko.

Jak zachowywał się nasz synek w pierwszych tygodniach?

1. Na początku trochę płakał. Co prawda płacz ustawał w miarę szybko (z każdym dniem szybciej), ale był przez cały czas pobytu po prostu smutny.

2. Nie chciał bawić się zabawkami. Nie był zainteresowany tym co się dzieje w żłobku, snuł się pomiędzy dziećmi i sprawiał wrażenie, jakby cały czas czekał na rodziców.

3. Źle spał. Bywało, że w żłobku nie udawało mu się usnąć w ogóle, albo spał 20-30 minut

4. Jadł "w kratkę". Czasem ładnie zjadł posiłek, czasem w ogóle. Po moim przyjściu dorywał się do cyca i wisiał w szatni, wisiał, wisiał...

5. Po jakimś czasie popłakiwał kiedy słyszał dzwoneczek do drzwi (po dzieci przychodzili rodzice) i wołał: "mama, tata"

6. W domu bywał rozdrażniony, marudny. Na szczęście dosyć szybko ten objaw ustąpił.

Dzieci mogą przejawiać dodatkowo wiele innych zachowań w trudnej adaptacji: mogą mieć wymioty, biegunkę, być agresywne, a nawet doświadczyć regresu pewnych umiejętności. Na szczęście to mija. Ważne, żeby dziecko w procesie adaptacji wspierać, ale o tym w następnej części Projektu: Żłobek.

Jak jest u nas dziś?

Jaś, kiedy po niego przychodzimy potrafi płakać, bo musiał powiedzieć pani "papa" i ona zniknęła za drzwiami. Raz zdarzyło się, że nie chciał do nas wyjść :) Poza tym, zwykle wychodzi uśmiechnięty, opowiadając po swojemu z wypiekami na twarzy co się działo przez cały dzień. Rano wchodzi sam bez żadnego problemu dołączając szybko do grupy. Bierze udział we wszystkich grach i zabawach, lepiej i dłużej śpi, ładnie je.

Na tablicy wisi nawet jego pierwsza praca plastyczna. Dumnam!







czwartek, 13 listopada 2014

Z Jaśkopółki: "Gałgankowy Skarb"

Zobaczyłam ją w Klubokawiarni FIKA w ramach jednej z akcji promocyjnych Wydawnictwa Babaryba. Dostałam dreszczy i od razu zarezerwowałam. Książeczka jest już nasza i cieszy oczy.


Skąd te dreszcze? Wszystko przez wspomnienia z dzieciństwa. Miałam taką, doskonale pamiętam te wierszowe dźwięki, szloch małej Kasi, której zginęła szmaciana laleczka i wszystkie malutkie ilustracje.


Książeczka ma sztywne kartki, więc nie drżę sentymentalnie kiedy ogląda ją prawie dwuletni Jasiek. Wspólnie "szukamy" małego Murzynka zaglądając z wszystkimi członkami rodziny Kasi w każdy kąt i nazywając prezenty, które w zamian za laleczkę chcą jej podarować bliscy.


Ale mała Kasia wciąż szlocha za szmacianką. Jak się skończy ta wierszowana historyjka? Sprawdźcie sami :) Polecamy!


środa, 12 listopada 2014

Mam w sobie czujnik chemii

Lubię jeść, chociaż podobno nie wyglądam. Jednak jedzenie jedzeniu nierówne. Mój organizm sam mi podpowiada, co powinnam w siebie wrzucić. Mamy jesień i prawie codziennie muszę zjeść gorącą zupę. Bez niej jest mi zimno i źle. W ruch poszła sokowirówka i świeże soki, w tym ulubiony w moim domu marchewkowo-jabłkowy. Nie smakują mi już pomidory, za to kapusta kiszona bardzo. Poranek zaczynam nie od kawy, a od gorącej herbaty, inaczej trzęsę się i jęczę (kawą nadrabiam w południe, bo kiedyś trzeba się obudzić ;) ).

Jednak bez względu na porę roku w każdym posiłku wyczuję chemię. Tak już mam, że z reguły nie używam kostek rosołowych (w skrajnych przypadkach, kiedy przepis wymaga zamiast jednej daję pół), nie jem zupek chińskich, nie znoszę weget, magich, kucharzyków i innych dosypywaczy pełnych soli i konserwantów. I nawet nie ma większego znaczenia, że gotuję też dziecku. Ja sama nie znoszę i już. Lubię jadać w knajpach i restauracjach, bo lubię odpocząć od gotowania i spróbować czegoś nowego. Ale rzadko smakują mi restauracyjne zupy. Czy w każdej knajpie (nawet z super dobrą renomą) muszą dodawać do gara kawałek żółtej chemii, tudzież inne badziewie?

Nie, nie jestem aż tak skrajna, żeby pluć i protestować jak najsłynniejsza polska restauratorka posiadająca burzę loków na głowie. Zdarzało mi się zjeść polską zupkę z torebki pod namiotem z braku laku, żeby nie umrzeć z głodu i raz na sto lat jem napompowane chemiczne kanapki na mieście. Ale zawsze po takim daniu mam dość na długo i wracam do doprawiania ziołami, pieprzem, pietruszką.

Poza tym, oprócz mało ciekawego smaku, chemia ma w sobie ...chemię. Jaką? Wystarczy przeczytać skład na opakowaniu. Nie, dziękuję.





sobota, 8 listopada 2014

Liebster Blog Award i moja pierwsza nominacja

Nie ukrywam, że wstyd mi jak stąd do tamtąd, bo bloga z różnych względów systematycznie odpuszczam, a tu bach! Nominacja! :) Pięknie dziękuję Agnieszce z "Czworo na pokładzie" za wyróżnienie i za kopa w tyłek - po czymś takim nie pisać dalej to wstyd po prostu!

Liebster Blog Award to wyróżnienie blogera dla innego blogera, szczególnie tego z mniejszą liczbą wyświetleń, za "dobrze wykonaną robotę" i szansa na promocję bloga w blogosferze. I choć nie znoszę łańcuszków jak kożucha na mleku to robię wyjątek dla Agnieszki właśnie :)

Zadanie jest proste: odpowiadasz na 11 pytań zadanych przez osobę, która Cię nominowała, nominujesz 11 kolejnych osób(dając im o tym znać) i zadajesz im swoje 11 pytań. Nie można nominować osoby, która Cię nominowała.

Pytania, które zadała mi Aga:


1. Jaka jest Twoja ulubiona książka?
Nie ma jednej. W zależności od nastroju, wieku, chwili, natchnienia było takich co najmniej kilka. 
W szczególności uwielbiam trylogię "Millenium" Stiega Larssona, "Mikołajka" Jeana Jacques'a Sempe
"Madame" Antoniego Libery, "Heban" Ryszarda Kapuścińskiego i "Dom nad rozlewiskiem" 
Małgorzaty Kalicińskiej. Z pewnością pominęłam sto innych, o których w tej chwili nie pamiętam, 
a przy których ciary i bezsenność przychodziły :)


2. Jakich słów nadużywasz?
"Zostaw to!" i "Nie wolno!" do syna dwulatka ;)

3. Kawa czy herbata?
1-2 kawy dziennie + kilka herbat różnych to miks doskonały

4. Czekolada gorzka czy mleczna?
Gorzka, bo ZDROWSZA i smaczniejsza też zresztą :)

5. Rower czy samochód?
Ekologicznie rower, ale bez samochodu jednak trudno mi sobie wyobrazić nasze życie

6. Jaki jest cel Twojej wymarzonej podróży?
Skandynawia :) Dalej nie potrzebuję

7. Etat czy własny biznes?
Jestem na etacie i póki co, nie dojrzałam do własnego biznesu

8. Slow food czy fast food?
Sloooooooooow bez dwóch zdań!

9. Pierwsze wspomnienie z dzieciństwa?
Chyba dziadek chodzący po podwórku i prowadzący krowę na łańcuchu ;)

10. Piątek czy poniedziałek?
Piątek, piątek, piątek! 


11. Muzyka czy cisza?
Muzyka. Cisza tylko w lesie, górach i nad wodą
Ja nominuję: 







Wiem, że 8 to nie 11, ale jestem wierna kilku blogom,  nie czytam zbyt wielu, pominęłam te 
o których głośno w tv, radiu i innych mediach (jeśli o którymś z powyższych również głośno 
to przepraszam poczwórnie).

Jeśli ktoś nie podejmie wyzwania: NIE OBRAŻĘ SIĘ, NIE RZUCĘ KLĄTWY ANI UROKU :)

I moje pytania:
1. Owsianka, czy cornflejksy?
2. Wino wytrawne, czy słodkie?
3. Choinka sztuczna, czy prawdziwa?
4. Piżama, czy nocna koszula?
5. Kubek, czy filiżanka?
6. Książka papierowa, czy e-book?
7. Lubisz dzieci?
8. Wymarzona praca?
9. Mieszkanie ze zwierzakiem, czy bez?
10. Paski, czy kropki?
11. Wieś, czy miasto?






środa, 5 listopada 2014

Rodzic po francusku, czyli wychowanie bez spiny

Lubię od czasu do czasu przeczytać książkę o wychowywaniu. Poradników dla rodziców napisano dotychczas tyle, że głowa boli i czytać się odechciewa, ale jeśli ktoś pisze z lekkim dystansem, a przy tym poczuciem humoru sięgam chętnie.


Książka Pameli Druckerman to zmierzenie się z własnym rodzicielstwem po tym, jak amerykańską autorkę los zsyła do Paryża, gdzie rodzi i wychowuje dzieci. Okazuje się bowiem, że jej poglądy i doświadczenia związane z wychowywaniem dzieci w Stanach różnią się skrajnie od francuskich.

Czytając, miałam wrażenie, że polskim rodzicom (a w zasadzie matkom, bo o nich tu głównie mowa) bliżej do Amerykanów niż Francuzów. Podobnie jak rodzice zza oceanu coraz bardziej chronimy nasze dzieci, zarówno w sensie fizycznym, jak i emocjonalnym. Coraz później wypuszczamy samodzielnie na podwórko, boimy się pędzących samochodów, porywaczy, ale mamy też coraz większy problem z ustalaniem jasnych granic, reguł i zasad w codziennym życiu tłumacząc się obawą przed zbytnim obarczaniem dziecka stresem.

Francuskie dzieci, w przeciwieństwie do tych amerykańskich, nie grymaszą, grzecznie zjadają cały obiad nie biegając po restauracji, świetnie się aklimatyzują w żłobkach, nie wchodzą dorosłym na głowę i w ogóle są ...grzeczniejsze? (jak ja nie lubię tego słowa...). A wszystko to dzięki kilku zasadom, które dla Francuzów są naturalne jak grzyby po deszczu :P

  • Ciąża - już tutaj zaczyna się pewien ogólny pogląd na wychowanie - dziecka nie da się ująć w ŻADNE RAMY TEORETYCZNE, dlatego przyszłe mamy nie czytają poradników o ciąży i wychowaniu. Francuzki śmieszy ubieranie pewnych zachowań w naukowe schematy, psychologiczne dyskusje. W trakcie ciąży pozwalają sobie na zjedzenie kawałka pleśniowego sera (niektóre tylko ściągają skórkę), wypicie lampki wina do obiadu i ostryg, które ich zdaniem wystarczy tylko dobrze umyć przed zjedzeniem;
  •  Jednym z ważniejszych aspektów opieki nad dzieckiem jest jego odpowiednie USYPIANIE. Odbywa się ono ze spokojem - nikt nie stosuje żadnych metod książkowych, nie pozwala na wypłakiwanie się, aż dziecko zaśnie (traktowane jest to jako okrucieństwo), ale też nikt nie biegnie do płaczącego dziecka na zawołanie. Stosuje się złoty środek - "pauzę", czyli chwilę, w czasie której dajemy dziecku spróbować samodzielnie się wyciszyć. Rodzic reaguje dopiero po chwili. W ten sposób dajemy dziecku szansę na naukę samodzielnego zasypiania (ważne, aby to zrobić w ciągu pierwszych 4 miesięcy, potem metoda nie działa)
  • Zaraz po usypianiu ważne jest JEDZENIE. Czymś naturalnym są stałe godziny posiłków, niepodjadanie pomiędzy nimi, dzięki czemu głodne dziecko zjada całą porcję obiadu, sporadyczne dawanie dzieciom słodyczy. Francuzi nie są w tym radykalni, pozwalając dzieciom na wspólne pieczenie babeczek, czy słynnego ciasta jogurtowego (przepis w książce) w weekendy, czy picie gorącej czekolady w zimowe wieczory. Wszystko jednak ja zawsze ma swoje miejsce i czas, a więc RAMY. W moim odczuciu metoda o tyle radykalna, że stałe pory jedzenia dotyczą również niemowląt
  • Francuzka matka zawsze pozostaje KOBIETĄ. W ciąży nie należy się objadać - jedna babeczka od czasu do czasu wystarczy, ale każda Francuzka ma z tyłu głowy frazę "Bez przesady!" ;) Kobieta w ciąży maluje paznokcie, chodzi do fryzjera, a pchając wózek często zakłada sukienkę i szpilki
  •  Rodzic to osoba DOROSŁA, a nie towarzystwo do zabawy dla własnego dziecka. To dlatego w paryskiej piaskownicy raczej nie zobaczymy mam lepiących z dzieckiem babki z piasku. Plac zabaw to miejsce do przeczytania gazety na ławce lub poplotkowania z inną mamą
  •  Wg francuskich rodziców dziecko jest istotą przede wszystkim społeczną i czymś naturalnym jest rozwijanie jego wewnętrznej autonomii, niezależności i potrzeba kontaktu z osobami innymi niż mama i tata. Stąd też parcie na umieszczenie dziecka jak najszybciej w ŻŁOBKU. Rodzice niemal biją się o miejsce w tej placówce. Podobnie chwalą kilkudniowe wycieczki dla 4-5 latków (!)
To tylko kilka obszarów, w których przejawia się francuskie wychowanie. O ile podoba mi się ogólna koncepcja pewnego luzu w wychowaniu umieszczonego w konkretnych ramach i regułach (jedno drugiego nie wyklucza), o tyle moja matczyna intuicja broni się przed karmieniem niemowlęcia regularnie co 3 godziny, oddawaniem 4 latka na tygodniową wycieczkę szkolną, czy krzywym spojrzeniem innych matek na rodzica lepiącego wspólnie ze swoim dzieckiem babkę w piaskownicy. A i w dresie zdarza mi się wyjść na spacer, bo tak wygodniej po prostu. Bo każdy rodzic i dziecko inne, prawda? :)

Polecam lekturę - w środku znacznie więcej przykładów na "cudowne" sposoby wychowawcze ;)

niedziela, 3 sierpnia 2014

Migiem na wieś

Delektuję się jednodniowym weekendem na wsi. Dziecko jest tu szczęśliwe jak nigdzie indziej, grillujemy, zajadamy maliny przy stole z wiejską ceratą, chodzimy boso, oddychamy świeżym powietrzem i wąchamy babcine kwiatki w ogródku (jak ja dawno nie widziałam mieczyków!). Wszystko tu smakuje lepiej. I nawet ukochane Wysokie Obcasy chłonę jeszcze pełniej.

wtorek, 29 lipca 2014

Sypnij sobie trochę piachu na głowę!

Plac zabaw. Nasza codzienność w letniej miejskiej rzeczywistości. Punkt obowiązkowy w rozkładzie dnia blokowego dziecka. A na placu zabaw jako rodzice mamy okazję poobserwować sobie cały przekrój różnych osobowości rodzicielskich.

Do czego służy plac zabaw? Do zabawy chyba?! A jak się bawi dziecko, które bez przerwy słyszy:
- "Nie syp piaskiem!"
- "Nie kurz jak się bawisz w piaskownicy"
- "Nie biegaj, bo się spocisz"
- "Baw się w jednym miejscu"
- "Nie biegaj!"
- "Nie siadaj" (upał i piasek parzy w pupę normalnie)
- "Ubrudzisz spódniczkę/spodenki/sweterek"
- "Nie becz, tu się nie beczy"?

I tak można bez końca wymieniać i wymieniać przykłady na popsucie zabawy dziecku.

A nasz Jasiek wraca z placu zabaw z głową pełną piachu, portkami pełnymi piachu i siniakami od ciągłych prób samodzielnego wspinania się na nowe schodki, drążki i zjeżdżalnie. 

Baw się synu i brudź do woli, byle byś był szczęśliwy :)



wtorek, 1 lipca 2014

Moje dziecko nie je kaszy manny

Nie lubię kaszy manny. Dla mnie nie ma smaku, a daje się zjeść tylko na słodko, czyli sporadycznie. W przeciwieństwie do mojego męża nie jadałam kaszy manny w dzieciństwie. Moja mama gotowała mnie i mojemu bratu codziennie zupy mleczne: kaszę gryczaną, jaglaną, jęczmienną, ryż lub kluski lane. Zawsze bez soli i bez cukru. Chyba dzięki temu tak kocham kasze. Mąż Cukrzyk, ku mojej rozpaczy, kasz innych niż manna nie znosi. A jak manna to z grubą warstwą syropu owocowego. No nic tylko cukier mierzyć po tym...

Wierzę, że nawyki żywieniowe pierwszych lat życia zostają z nami już do końca. Dlatego oczywistym dla mnie było, że Jasiek będzie jadł różne kasze od małego. Ku mojej radości wcina gryczaną, jęczmienną i jaglaną w zupach i drugich daniach aż miło :)

Dlaczego nie manna? Głównie dlatego, że to pszenica. A tej jemy na co dzień ogromne ilości - w chlebie, bułkach, drożdżówkach, naleśnikach, racuchach, domowym cieście itd. Zależy mi na żywieniu urozmaiconym, więc ileż można tej pszenicy? Poza tym kasza manna jest jedną z mniej wartościowych kasz - ma niewiele minerałów i błonnika, inne kasze mają ich znacznie więcej. 

Nie mówię, że Jasiek nigdy nie dostanie kaszy manny. Ma ona swoje zalety - jest lekkostrawna, można ją potraktować na słodko jako deser. Poza tym są jeszcze babcie - dla jednej z nich kasza manna jest kwintesencją dzieciństwa ;) Od czasu do czasu kasza manna u babci raczej nie zaszkodzi i nie zburzy nam systemu żywienia.

Miałam tylko jeden dylemat. Jak przygotować na szybko kaszę inną niż pszeniczną rano, gdy spieszy nam się do pracy? Popularne i znane kaszki instant z polskich sklepów to głównie pszeniczne mieszanki, zresztą Jasiek i na nie strzelił focha. Miałam ten dylemat do dziś, bo znalazłam to:



W sklepie ze zdrową żywnością, za 7,30 zł (całkiem przystępnie), jednoskładnikowa (tu 100% gryka), bez żadnych dodatków, cukru itp. Kaszka produkcji czeskiej posmakowała Jaśkowi bardzo. Zjadł zarówno na samej wodzie jak i w domieszce z kaszką mleczną innego producenta. Kolejne, które czekają na nas w sklepie to orkiszowa, jaglana i owsiana. Mam nadzieję, że będą smakowały równie dobrze :) Szkoda tylko, że żadna polska firma podobnych nie produkuje. A może się mylę?



czwartek, 26 czerwca 2014

Projekt żłobek, cz.5 ŻYWIENIE DZIECI

Publiczne instytucje z opieką całodobową nie kojarzą nam się dobrze jeśli chodzi o posiłki. W szpitalu wiadomo jak się jada (choć muszę przyznać, że po porodzie smakowało mi wszystko, ale to było chyba apogeum hormonów szczęścia). W szkole też różnie z jakością jedzenia bywa - ja uczyłam się w dobrej wiejskiej szkole, ale zupy pozostawiały sporo do życzenia. Za to żłobek to już inna bajka. 

Jasiek rozpoczął historię ze żłobkiem w wieku 13 miesięcy, a więc w momencie kiedy jadł już większość dorosłych potraw i radził sobie coraz lepiej z gryzieniem. Wiedziałam, że będzie jadł na śniadanie gotowe kaszki na mm, ale pozostałe dania to już zestaw całkiem poważny i dorosły. Jakże miłym zaskoczeniem było dla mnie, gdy okazało się, że:

- mogę zamówić dietę bezmleczną (tak! w publicznym żłobku!), co jest dla mnie bardzo ważne, bo przez 6 miesięcy Jaś nie tolerował białka mleka krowiego, a teraz wciąż mamy lekkie wysypki, więc unikamy żywego mleka krowiego;

- w żłobku funkcjonuje kuchnia, posiłki są świeże, nie ma mowy o żadnym cateringu, panie w kuchni wyciskają świeże soki owocowe i pieką wędliny (wcale nie kupują wędlin w sklepie!)

- posiłki przygotowywane są tak, żeby dzieciom dość łatwo je się jadło, np. gołąbki robi się z posiekanej kapusty, ryżu i mięska, więc dziecko nie męczy się z całym liściem sałaty

- w zależności od wieku dzieci jedzą same lub z pomocą pielęgniarek - Jasiek sam macha łyżką (widelców i  noży nie podaje się ze względów bezpieczeństwa), a pani pielęgniarka dokarmia go, żeby się najadł 

- w kuchni stosowane są minimalne ilości  soli i cukru - taką przynajmniej otrzymaliśmy deklarację :)

Zawsze kiedy udaje nam się odebrać Jaśka po obiedzie w żłobku roznoszą się naprawdę smakowite, piękne zapachy,  aż ślinka cieknie. Jestem szczęśliwa, że żłobkowe menu zawiera dużo kasz, płatków, różnorodne warzywa, owoce, gatunki mięs dostosowane dla małych dzieci (królik, indyk, cielęcina) i dwa razy w tygodniu ryby (w postaci pasty kanapkowej i do obiadu).

A poniżej oferowane przez nasz żłobek menu na aktualny tydzień :) Prawda, że przyjemne?




JADLOSPIS_23-27

czwartek, 5 czerwca 2014

Projekt żłobek, cz. 4 KARMIENIE PIERSIĄ

Dziecko karmione piersią ma w żłobku długą przerwę od cyca. Osiem godzin w pracy robi swoje, więc zaraz po odebraniu malucha dorywa się do cyca i nadrabia mleczne i emocjonalne zaległości. Do niedawna siadaliśmy sobie na ławeczce w małej szatni dla dzieci i po prostu robiliśmy swoje. Po inne dzieci przychodzili w tym czasie rodzice i czasem ukradkiem obserwowali nasze cycusianie. Chyba było nas więcej mam karmiących (osobiście widziałam w żłobku jedną), bo dyrekcja postanowiła zrobić coś takiego:


Tak, to "Kącik matki karmiącej". Parawan zrobiony z prostych i lekkich listewek i materiału na rolety, a za nim całkiem wygodny fotel z zieloną narzutą. Teraz jest zdecydowanie dyskretniej. Mimo, że na ogół nie mam większych problemów z publicznym karmieniem piersią, to przyznam, że czuję się w tym kąciku znacznie lepiej, zwłaszcza gdy ubiorę do pracy sukienkę, którą muszę zadzierać po pachy, żeby skutecznie dać dziecku cyca. Teraz już się nie przejmuję tym, co mam na siebie włożyć, żeby po południu nakarmić dziecko bez rozbierania się do rosołu.



Razem z kącikiem na drzwiach wejściowych pojawiła się ta oto naklejka. Podoba mi się :) Dobre wchodzi do żłobków, nawet tych publicznych :)

niedziela, 11 maja 2014

Namiotove love :)

Tak. Uwielbiamy namioty, pola namiotowe (nie wszystkie of kors), spędzanie urlopu w naturze, bez luksusów,a przede wszystkim inaczej niż w domu. A jeśli inaczej, to bez tradycyjnego dachu nad głową, łóżka i rtv/agd. No bo dlaczego w trakcie wakacji wydawać pieniądze na to, co ma się na co dzień ;)

Nasz dotychczasowy namiot ma już parę ładnych lat, był kupiony przez mojego męża w czasach kawalerskich za 70 zł w hipermarkecie i 2 lata temu na campingu okazało się, że nie posiada już żadnych właściwości przeciwdeszczowych :)

Kupiliśmy więc nowy namiot. Wybór nie był prosty. Trzeba było wziąć pod uwagę kilka czynników:

1) Mamy dziecko - namiot musi być minimum 3-osobowy i nie może być bardzo niski (trzeba mieć miejsce na manewry typu zmiana pieluchy)

2) Chcemy mieć przedsionek - taki, żeby w pochmurny, a nawet lekko dżdżysty dzień móc usiąść w nim na krzesełku z książką i postawić herbatę na stoliku; przedsionek ma mieć podłogę, chociażby po to, żeby kłaść w nim graty (których nie będziemy trzymać w sypialni)

3) Prostota, wygoda, łatwość rozkładania - lubimy proste mechanizmy ułatwiające życie, więc wybraliśmy namiot składany w koło - rzucasz nim, a on "wybucha" i sam się rozkłada :) składanie też jest dziecinnie proste, dorosły musi tylko przez chwilę użyć odrobinę siły, żeby złożyć okrąg w ósemkę

4) Look - cóż, kolor też jest ważny :) wybraliśmy zielony z oliwką i latte. Uwielbiam w nim kolory! W dodatku ładnie i zgrabnie wygląda po rozłożeniu - nie jest krowiasty, ani za mały, taki w sam raz

A oto on, Kupiony w naszym ulubionym dużym sportowym sklepie. Do przestestowania już niedługo w Suścu na Roztoczu :)))

Źródło: http://www.decathlon.pl/namiot-trzyosobowy-2seconds-xxl-iii-3-osobowy-id_8205982.html

poniedziałek, 5 maja 2014

Projekt żłobek, cz. 3, EMOCJE MAMY

Żłobek to zło konieczne. Będę powtarzać to zdanie do bólu. Codziennie rano zbliżając się do żłobka ogarnia mnie przerażenie na myśl, że zostawiam swojego małego chłopczyka, który dopiero co nauczył się chodzić, na parę ładnych godzin w prawie obce ręce. 

Dużo, oj dużo stresu kosztuje mnie te kilka minut kiedy cumujemy wózek w żłobkowej wózkowni, idziemy po schodkach na górę, przebieramy się i naciskamy dzwoneczek do drzwi, po czym opiekunka sprawnym ruchem przejmuje dziecko i bez zbędnych ceregieli zamyka drzwi. A zza drzwi na ogół rozlega się płacz, taki z piskiem czasem. Zza tych oto obklejonych piękne drzwi (nie rekompensują mi one bólu swą kolorowością):


I chociaż przed oddaniem dziecka wyprzytulam, zapewnię, że będę po południu i że kocham przeogromnie to serce pęka. Staram się trzymać, ale Jasiek pewnie i tak wyczuwa moje emocje i stres. Pękam totalnie dopiero po wyjściu z budynku. Sięgam po telefon i dzielę się bólem z tatą Cukrzykiem. Dzielę się tak codziennie, a on zapewnia mnie, że z każdym dniem będzie lepiej. Oby miał rację, oby...

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Projekt żłobek, cz. 2, CHOROWANIE i UODPARNIANIE

No i zaczęło się - dziecko w żłobku, ja w pracy. Wydawać by się mogło, że życie uporządkowane, role podzielone, za półtora roku w ten sam sposób przedszkole i problemy z dodatkową opieką mamy z głowy.

Nie tak szybko mili moi... Dziecko w żłobku choruje! A na początku nawet dużo choruje! Nie powiem, że o tym nie słyszałam, ale gdzieś w głębi byłam przekonana, że skoro przez pierwszy rok życia dziecko nie chorowało prawie w ogóle (jakieśtam katarki tylko) to i w żłobku da radę i będzie wyjątkiem od reguły. Jakże się pomyliłam...

Jasiek zdążył pobyć w żłobku przez tydzień, po czym złapał infekcję na tydzień. Potem znów kilka dni żłobka i znów infekcja. W ten sposób w ciągu dwóch miesięcy zaliczył 3,5 tygodnia żłobka. Ani się dobrze zaadaptować nie można, ani porządnie popracować w firmie (czasem trzeba było ratować się zwolnieniami na dziecko). Zaliczyliśmy zapalenie zatok, zapalenie spojówek, zakażenie górnych dróg oddechowych i ...rotawirusa (ale o tym więcej następnym razem).

Według lekarzy dziecko trafiające do żłobka łapie 8-10 infekcji w ciągu pierwszego roku. Potem zaczyna chorować mniej, ponieważ "dzięki" tymże chorobom nabiera odporności. Nasz pediatra jest chyba pesymistą, bo twierdzi, że w zasadzie długo nie zobaczę Jaśka zupełnie zdrowego ("będzie pani ciagle chorował do 16 roku życia"). Liczę na to, że sprawdzi się jednak scenariusz powielany przez dzieci znajomych, że to ten pierwszy rok jest najgorszy, potem będzie tylko lepiej.

Co można zrobić, żeby wspomóc dziecko w nabieraniu odporności? Oto kilka sposobów, które stosuję i ciągle wierzę, że pomogą:

1) Dawaj dziecku TRAN lub inne omega-3; pamiętaj także o witaminie D

2) Karm dziecko piersią - oczywiście jest to opcja dla długokarmiących, ja stosuję, nasz lekarz twierdzi, że to najlepsze, co mogę dziecku dać

3) Dużo spacerujcie - Jasiek w żłobku jest w grupie najmłodszej i niewychodzącej na plac zabaw, więc po pracy i w weekendy staramy się spędzać dużo czasu na świeżym powietrzu

4) Dbaj o prawidłowe odżywianie i sen - wiadoma sprawa, patent na zdrowie zarówno dzieci jak i dorosłych - dużo warzyw, zbilansowana dieta

5) Nie przegrzewaj dziecka - naprawdę nie rozumiem kombinezonu i grubej czapki na dziecku kiedy temperatura wynosi +15 st

6) Często myjcie ręce

7) Wietrzcie pomieszczenia w domu

8) Dużo się uśmiechajcie :))) - stres sprzyja infekcjom

A tak się uodparniamy na świeżym powietrzu:











wtorek, 15 kwietnia 2014

Karmienie piersią - kogo słucham i komu wierzę

Karmię piersią już od 15 miesięcy. 

Karmię często, mimo niedawnego powrotu do pracy na pełen etat. Karmię z ogromną przyjemnością, mimo przebytych zastojów, trzykrotnego zapalenia piersi, wielokrotnych przygryzień młodymi zębolami i mimo niemożności zmiany pozycji kiedy mały zawisał namiętnie na piersi w nocy.

Zawsze chciałam karmić, ale miałam wiele obaw, że się nie uda. W ciąży nasłuchałam się bzdur o tym, jak to po 3 miesiącach brakuje pokarmu i trzeba podać butlę z mlekiem. O tym, że skoro moja mama karmiła krótko, to i u mnie tak będzie. O tym, że dzieci często ssać nie chcą z różnorakich powodów. O tym w końcu, że jak już, to karmić się powinno do 6 miesięcy, bo później to ani wartościowe, ani estetyczne i w rozwoju prawidłowej mowy szkodzi (logopedzi).

I co się okazało?

Że po trzech miesiącach pokarm wciąż był, a dziecko tylko trochę dłużej niż wcześniej potrzebowało powisieć na piersi.

Że karmienie piersią nie jest dziedziczne, a moja mama po prostu nie miała wsparcia i dlatego karmiła tylko 3 miesiące (słynny kryzys laktacyjny :/ )

Że moje dziecko chciało ssać zawsze i wszędzie :)

Że 6 miesiąc życia mojego dziecka za nic w świecie nie chciał nam się wpisać w kalendarz jako kończący kp.

A to wszystko dzięki CHĘCIOM i WIEDZY. 

Trafiłam na wspaniałą szkołę rodzenia, która poświęciła całe dwa spotkania na tylko i wyłącznie o kp (ależ mi się wtedy oczy otworzyły). Trafiłam na cudowny blog Agaty, o tu: http://www.hafija.pl/, na kilka innych dobrych źródeł internetowych, książek o macierzyństwie, ale przede wszystkim zaufałam INTUICJI.

To ona podpowiada mi, jak długo mam karmić (nie zamierzam jeszcze kończyć). To ona pozwala mi na swobodne karmienie w miejscach publicznych, na odpór dziwnych argumentów przeciwko kp ("rzuć to i napij się w końcu drinia"). Wiem, że chcę karmić dalej i dać dziecku to, co najlepsze. I oboje jesteśmy z tym szczęśliwi :)

niedziela, 6 kwietnia 2014

Sól nie krzepi dzieci!

Nie mogę patrzeć, jak znajome mamy solą potrawy niemowlętom. Nawet dwulatkowi potrafią sypać nie szczyptę, a garść całą do garnka. Po co? Chyba po to, żeby z wiekiem dzieci soliły coraz więcej, nie znały naturalnego smaku produktów i miały problemy zdrowotne. Nadmiar soli w posiłkach dla dzieci to jeden z  najczęstszych błędów żywieniowych.
 
Sól obciąża nerki małych dzieci
Nadmiar soli powoduje w przyszłości nadciśnienie, zatrzymywanie wody w organiźmie, a coraz częściej mówi się także o jej wpływie na choroby nowotworowe, czy udary mózgu.
 
Dzienne zapotrzebowanie na sól (a w zasadzie na sód) zawarte są w produktach naturalnie sód zawierających oraz w gotowych produktach kupionych w sklepie (pieczywo, wędlina itp). Nie trzeba już dosalać.
 
Często mamom wydaje się, że potrawy bez soli mają mdły smak lub są po prostu bez smaku. Tylko dla mam! Dziecko nie zna smaku soli, więc naturalny smak potraw jest dla nich czymś ...NATURALNYM :)
 
Wspaniałą alternatywą dla soli są zioła. Nie smakuje Ci zupka, którą ugotowałaś dla swojego malucha? Dodaj majeranek (np. do barszczu czerwonego), pietruszkę (rybna, rosół, krupnik), koperek (bez niego pomidorowa faktycznie trochę cienka, ale z nim już bossska :)
 
Podawanie ziół od najmłodszych lat (a nawet miesięcy) to wpajanie zdrowego nawyku żywieniowego na całe życie. Zioła wspomagają trawienie i zapobiegają lub pomagają w leczeniu wielu schorzeń, m.in. pięknie obniżają zbyt wysokie wartości cukru we krwi.
 
A jeśli gotujesz dla całej rodziny w jednym garnku, postaw solniczkę na stół. Niech ten, który marudzi, że niesłone dosala sobie dopiero w talerzu :)


Smacznego!

 



środa, 2 kwietnia 2014

Projekt Żłobek cz.1 JAK ZACZĄĆ?

Żłobek to zło. Tak właśnie myślę, chociaż świadomie co rano odprowadzam tam i zostawiam swoje 14-miesięczne dziecko. Dla mnie to wyższa konieczność. To jedyne rozwiązanie kiedy nie stać nas na nianię, babcie są daleko i zapracowane, nie mamy siostry/koleżanki/sąsiadki, która za darmo lub półdarmo dzieckiem by się zajęła. Są zwolennicy i przeciwnicy opieki żłobkowej, bo jak w przypadku każdej formy opieki nad dzieckiem można wymieniać plusy i minusy. Ale nie o zaletach i wadach żłobka dzisiaj będzie. Zacznę od początku.

W Lublinie są żłobki publiczne i prywatne. Tych pierwszych jest 9, tych drugich nie wiem (ktoś wie?). Jeden z prywatnych jest na naszym osiedlu, dwa bloki dalej. Zajmuje powierzchnię sporego 3-pokojowego mieszkania na parterze. Jest piękny, kolorowy, z trzema grupami, w tym z najmłodszą 5-osobową grupą dzieci, w której teoretycznie mógłby znaleźć się Jasiek. Panie wydają się być bardzo miłe. Dziecko ma zapewnioną kompleksową opiekę za 700 zł miesięcznie (czesne) + 10 zł za dzienne wyżywienie. W sumie ponad 900 zł miesięcznie. Do tego należy doliczyć bezzwrotne wpisowe w wysokości 200 zł. Ponieważ w sumie jest to kwota powoli dobijająca do tej, jaką musielibyśmy zapłacić ewentualnej niani, o żłobku prywatnym możemy zapomnieć. Właścicielka żłobka starała się o dofinansowanie z Urzędu Miasta (rodzice mogliby płacić ok 200-300 zł mniej każdego miesiąca), al się nie udało.

Zostaje żłobek publiczny. Słuchy o takim różne. A to, że nikt nie przytula, a to, że dzieciom pieluch nikt nie zmienia, a to, że jedzenie okropne, że grupy wielkie, a opiekunek mało. Jednym słowem moloch, z którego należy uciekać czym prędzej. Poczyniliśmy wywiad i okazało się, że jak z każdą taką placówką: żłobek żłobkowi nierówny. W każdym razie zapisać dziecko nie szkodzi, tym bardziej, że nic to nie kosztuje. A nóż wygramy w międzyczasie w totka i z listy dziecię wykreślimy :P 

Poszliśmy ...w 4 miesiącu ciąży! Tak, tak :) Sama twierdziłam, że to za wcześnie, mąż stwierdził, że zapytać nie szkodzi i w trakcie pierwszej wizyty miła pani dyrektor uśmiechnęła się, otworzyła kajet i zapisała nas (a raczej nasze bezimienne dziecko) na długiej liście oczekujących. 

I tak to się zaczęło. Jak wyglądało dalej? O tym w następnym odcinku :)


Żłobek Nr 1

czwartek, 27 marca 2014

Kwiatki, bratki i ...papierochy

Lubię osiedlowe sklepiki. Mają dużo uroku, blisko do nich, nie ma tłumów, można pogadać ze znajomym sprzedawcą i wesprzeć drobnych przedsiębiorców. Kiedy na sąsiednim osiedlu pojawiła się mała kwiaciarnia ucieszyłam się, bo jakoś inne daleko, a ta przy zaprzyjaźnionym warzywniaku, po drodze z pracy, żłobka, więc same plusy. Przez witrynę zobaczyłam oprócz kwiatów stosy doniczek, do wyboru i koloru, więc po zaplanowane zakupy doniczkowe nie musiałam sunąć do budowlanego marketu z działem ogrodniczym. No więc dreptu, dreptu, z wózkiem i dziecięciem sunę zadowolona, wchodzę, a tu w środku ...sprzedawczyni z dymiącym papierochem w ręku!

Pierwsza myśl: czy ja pomyliłam sklepy/lokale/miejsca? Gdzie ja jestem??? Gdzie zapach róż, lilii i frezji? Gdzie urok kwiaciarniany? Nie dość, że właścicielka nie zadbała o wystrój (ciemno i ponuro w środku), to jeszcze ten papieroch! 

Moja reakcja? "To pani tu pali?" Ona zdziwiona z lekka i cofająca papierosa za siebie (jakby to miało w czymś pomóc): "Ale zapraszam, zapraszam". Ja parskając śmiechem: "No raczej podziękuję..." I wyszłam. Pomijam już kwestię kopcenia memu dziecku w płuca.

Czy tylko ja odniosłam wrażenie, że niektórzy swoją głupotą sami szkodzą swym interesom? Jak długo ta pani pociągnie firmę? Gdzie dbałość o klienta? Ba! Gdzie dbałość o kwiaty??? Bo chyba ich pielęgnacja nie jest najmocniejszą stroną tej pani...

Nie mieści mi się to w głowie...

środa, 26 marca 2014

O czym by tu skrobać w necie?

Witajcie! Zbierałam się długo, aż w końcu się zebrałam. Do pisania o tym, co mnie nurtuje, ale i cieszy w naszej rzeczywistości. Zwłaszcza jeśli chodzi o zdrowotne (i wprost przeciwne) zachowania ludzi dokoła mnie. Jestem osobą, która optymistycznie wierzy, że marzenia się spełniają. A jednym ze sposobów na ich realizację jest zdrowy tryb życia, poszanowanie swojego ciała, umysłu i ducha. I o tym tu będzie.


O tym, jak od małego wpajać zdrowe nawyki żywieniowe


O cukrzycy, jej zapobieganiu i leczeniu, bom żona Cukrzyka :)


O tym, jak bardzo papierosy są do d...


O karmieniu piersią, intuicji i moim macierzyństwie


O tym, co mnie na co dzień inspiruje, daje mi siłę i motywację do tego, by żyć lepiej


No więc GO! :)