niedziela, 11 maja 2014

Namiotove love :)

Tak. Uwielbiamy namioty, pola namiotowe (nie wszystkie of kors), spędzanie urlopu w naturze, bez luksusów,a przede wszystkim inaczej niż w domu. A jeśli inaczej, to bez tradycyjnego dachu nad głową, łóżka i rtv/agd. No bo dlaczego w trakcie wakacji wydawać pieniądze na to, co ma się na co dzień ;)

Nasz dotychczasowy namiot ma już parę ładnych lat, był kupiony przez mojego męża w czasach kawalerskich za 70 zł w hipermarkecie i 2 lata temu na campingu okazało się, że nie posiada już żadnych właściwości przeciwdeszczowych :)

Kupiliśmy więc nowy namiot. Wybór nie był prosty. Trzeba było wziąć pod uwagę kilka czynników:

1) Mamy dziecko - namiot musi być minimum 3-osobowy i nie może być bardzo niski (trzeba mieć miejsce na manewry typu zmiana pieluchy)

2) Chcemy mieć przedsionek - taki, żeby w pochmurny, a nawet lekko dżdżysty dzień móc usiąść w nim na krzesełku z książką i postawić herbatę na stoliku; przedsionek ma mieć podłogę, chociażby po to, żeby kłaść w nim graty (których nie będziemy trzymać w sypialni)

3) Prostota, wygoda, łatwość rozkładania - lubimy proste mechanizmy ułatwiające życie, więc wybraliśmy namiot składany w koło - rzucasz nim, a on "wybucha" i sam się rozkłada :) składanie też jest dziecinnie proste, dorosły musi tylko przez chwilę użyć odrobinę siły, żeby złożyć okrąg w ósemkę

4) Look - cóż, kolor też jest ważny :) wybraliśmy zielony z oliwką i latte. Uwielbiam w nim kolory! W dodatku ładnie i zgrabnie wygląda po rozłożeniu - nie jest krowiasty, ani za mały, taki w sam raz

A oto on, Kupiony w naszym ulubionym dużym sportowym sklepie. Do przestestowania już niedługo w Suścu na Roztoczu :)))

Źródło: http://www.decathlon.pl/namiot-trzyosobowy-2seconds-xxl-iii-3-osobowy-id_8205982.html

poniedziałek, 5 maja 2014

Projekt żłobek, cz. 3, EMOCJE MAMY

Żłobek to zło konieczne. Będę powtarzać to zdanie do bólu. Codziennie rano zbliżając się do żłobka ogarnia mnie przerażenie na myśl, że zostawiam swojego małego chłopczyka, który dopiero co nauczył się chodzić, na parę ładnych godzin w prawie obce ręce. 

Dużo, oj dużo stresu kosztuje mnie te kilka minut kiedy cumujemy wózek w żłobkowej wózkowni, idziemy po schodkach na górę, przebieramy się i naciskamy dzwoneczek do drzwi, po czym opiekunka sprawnym ruchem przejmuje dziecko i bez zbędnych ceregieli zamyka drzwi. A zza drzwi na ogół rozlega się płacz, taki z piskiem czasem. Zza tych oto obklejonych piękne drzwi (nie rekompensują mi one bólu swą kolorowością):


I chociaż przed oddaniem dziecka wyprzytulam, zapewnię, że będę po południu i że kocham przeogromnie to serce pęka. Staram się trzymać, ale Jasiek pewnie i tak wyczuwa moje emocje i stres. Pękam totalnie dopiero po wyjściu z budynku. Sięgam po telefon i dzielę się bólem z tatą Cukrzykiem. Dzielę się tak codziennie, a on zapewnia mnie, że z każdym dniem będzie lepiej. Oby miał rację, oby...