poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Projekt żłobek, cz. 2, CHOROWANIE i UODPARNIANIE

No i zaczęło się - dziecko w żłobku, ja w pracy. Wydawać by się mogło, że życie uporządkowane, role podzielone, za półtora roku w ten sam sposób przedszkole i problemy z dodatkową opieką mamy z głowy.

Nie tak szybko mili moi... Dziecko w żłobku choruje! A na początku nawet dużo choruje! Nie powiem, że o tym nie słyszałam, ale gdzieś w głębi byłam przekonana, że skoro przez pierwszy rok życia dziecko nie chorowało prawie w ogóle (jakieśtam katarki tylko) to i w żłobku da radę i będzie wyjątkiem od reguły. Jakże się pomyliłam...

Jasiek zdążył pobyć w żłobku przez tydzień, po czym złapał infekcję na tydzień. Potem znów kilka dni żłobka i znów infekcja. W ten sposób w ciągu dwóch miesięcy zaliczył 3,5 tygodnia żłobka. Ani się dobrze zaadaptować nie można, ani porządnie popracować w firmie (czasem trzeba było ratować się zwolnieniami na dziecko). Zaliczyliśmy zapalenie zatok, zapalenie spojówek, zakażenie górnych dróg oddechowych i ...rotawirusa (ale o tym więcej następnym razem).

Według lekarzy dziecko trafiające do żłobka łapie 8-10 infekcji w ciągu pierwszego roku. Potem zaczyna chorować mniej, ponieważ "dzięki" tymże chorobom nabiera odporności. Nasz pediatra jest chyba pesymistą, bo twierdzi, że w zasadzie długo nie zobaczę Jaśka zupełnie zdrowego ("będzie pani ciagle chorował do 16 roku życia"). Liczę na to, że sprawdzi się jednak scenariusz powielany przez dzieci znajomych, że to ten pierwszy rok jest najgorszy, potem będzie tylko lepiej.

Co można zrobić, żeby wspomóc dziecko w nabieraniu odporności? Oto kilka sposobów, które stosuję i ciągle wierzę, że pomogą:

1) Dawaj dziecku TRAN lub inne omega-3; pamiętaj także o witaminie D

2) Karm dziecko piersią - oczywiście jest to opcja dla długokarmiących, ja stosuję, nasz lekarz twierdzi, że to najlepsze, co mogę dziecku dać

3) Dużo spacerujcie - Jasiek w żłobku jest w grupie najmłodszej i niewychodzącej na plac zabaw, więc po pracy i w weekendy staramy się spędzać dużo czasu na świeżym powietrzu

4) Dbaj o prawidłowe odżywianie i sen - wiadoma sprawa, patent na zdrowie zarówno dzieci jak i dorosłych - dużo warzyw, zbilansowana dieta

5) Nie przegrzewaj dziecka - naprawdę nie rozumiem kombinezonu i grubej czapki na dziecku kiedy temperatura wynosi +15 st

6) Często myjcie ręce

7) Wietrzcie pomieszczenia w domu

8) Dużo się uśmiechajcie :))) - stres sprzyja infekcjom

A tak się uodparniamy na świeżym powietrzu:











wtorek, 15 kwietnia 2014

Karmienie piersią - kogo słucham i komu wierzę

Karmię piersią już od 15 miesięcy. 

Karmię często, mimo niedawnego powrotu do pracy na pełen etat. Karmię z ogromną przyjemnością, mimo przebytych zastojów, trzykrotnego zapalenia piersi, wielokrotnych przygryzień młodymi zębolami i mimo niemożności zmiany pozycji kiedy mały zawisał namiętnie na piersi w nocy.

Zawsze chciałam karmić, ale miałam wiele obaw, że się nie uda. W ciąży nasłuchałam się bzdur o tym, jak to po 3 miesiącach brakuje pokarmu i trzeba podać butlę z mlekiem. O tym, że skoro moja mama karmiła krótko, to i u mnie tak będzie. O tym, że dzieci często ssać nie chcą z różnorakich powodów. O tym w końcu, że jak już, to karmić się powinno do 6 miesięcy, bo później to ani wartościowe, ani estetyczne i w rozwoju prawidłowej mowy szkodzi (logopedzi).

I co się okazało?

Że po trzech miesiącach pokarm wciąż był, a dziecko tylko trochę dłużej niż wcześniej potrzebowało powisieć na piersi.

Że karmienie piersią nie jest dziedziczne, a moja mama po prostu nie miała wsparcia i dlatego karmiła tylko 3 miesiące (słynny kryzys laktacyjny :/ )

Że moje dziecko chciało ssać zawsze i wszędzie :)

Że 6 miesiąc życia mojego dziecka za nic w świecie nie chciał nam się wpisać w kalendarz jako kończący kp.

A to wszystko dzięki CHĘCIOM i WIEDZY. 

Trafiłam na wspaniałą szkołę rodzenia, która poświęciła całe dwa spotkania na tylko i wyłącznie o kp (ależ mi się wtedy oczy otworzyły). Trafiłam na cudowny blog Agaty, o tu: http://www.hafija.pl/, na kilka innych dobrych źródeł internetowych, książek o macierzyństwie, ale przede wszystkim zaufałam INTUICJI.

To ona podpowiada mi, jak długo mam karmić (nie zamierzam jeszcze kończyć). To ona pozwala mi na swobodne karmienie w miejscach publicznych, na odpór dziwnych argumentów przeciwko kp ("rzuć to i napij się w końcu drinia"). Wiem, że chcę karmić dalej i dać dziecku to, co najlepsze. I oboje jesteśmy z tym szczęśliwi :)

niedziela, 6 kwietnia 2014

Sól nie krzepi dzieci!

Nie mogę patrzeć, jak znajome mamy solą potrawy niemowlętom. Nawet dwulatkowi potrafią sypać nie szczyptę, a garść całą do garnka. Po co? Chyba po to, żeby z wiekiem dzieci soliły coraz więcej, nie znały naturalnego smaku produktów i miały problemy zdrowotne. Nadmiar soli w posiłkach dla dzieci to jeden z  najczęstszych błędów żywieniowych.
 
Sól obciąża nerki małych dzieci
Nadmiar soli powoduje w przyszłości nadciśnienie, zatrzymywanie wody w organiźmie, a coraz częściej mówi się także o jej wpływie na choroby nowotworowe, czy udary mózgu.
 
Dzienne zapotrzebowanie na sól (a w zasadzie na sód) zawarte są w produktach naturalnie sód zawierających oraz w gotowych produktach kupionych w sklepie (pieczywo, wędlina itp). Nie trzeba już dosalać.
 
Często mamom wydaje się, że potrawy bez soli mają mdły smak lub są po prostu bez smaku. Tylko dla mam! Dziecko nie zna smaku soli, więc naturalny smak potraw jest dla nich czymś ...NATURALNYM :)
 
Wspaniałą alternatywą dla soli są zioła. Nie smakuje Ci zupka, którą ugotowałaś dla swojego malucha? Dodaj majeranek (np. do barszczu czerwonego), pietruszkę (rybna, rosół, krupnik), koperek (bez niego pomidorowa faktycznie trochę cienka, ale z nim już bossska :)
 
Podawanie ziół od najmłodszych lat (a nawet miesięcy) to wpajanie zdrowego nawyku żywieniowego na całe życie. Zioła wspomagają trawienie i zapobiegają lub pomagają w leczeniu wielu schorzeń, m.in. pięknie obniżają zbyt wysokie wartości cukru we krwi.
 
A jeśli gotujesz dla całej rodziny w jednym garnku, postaw solniczkę na stół. Niech ten, który marudzi, że niesłone dosala sobie dopiero w talerzu :)


Smacznego!

 



środa, 2 kwietnia 2014

Projekt Żłobek cz.1 JAK ZACZĄĆ?

Żłobek to zło. Tak właśnie myślę, chociaż świadomie co rano odprowadzam tam i zostawiam swoje 14-miesięczne dziecko. Dla mnie to wyższa konieczność. To jedyne rozwiązanie kiedy nie stać nas na nianię, babcie są daleko i zapracowane, nie mamy siostry/koleżanki/sąsiadki, która za darmo lub półdarmo dzieckiem by się zajęła. Są zwolennicy i przeciwnicy opieki żłobkowej, bo jak w przypadku każdej formy opieki nad dzieckiem można wymieniać plusy i minusy. Ale nie o zaletach i wadach żłobka dzisiaj będzie. Zacznę od początku.

W Lublinie są żłobki publiczne i prywatne. Tych pierwszych jest 9, tych drugich nie wiem (ktoś wie?). Jeden z prywatnych jest na naszym osiedlu, dwa bloki dalej. Zajmuje powierzchnię sporego 3-pokojowego mieszkania na parterze. Jest piękny, kolorowy, z trzema grupami, w tym z najmłodszą 5-osobową grupą dzieci, w której teoretycznie mógłby znaleźć się Jasiek. Panie wydają się być bardzo miłe. Dziecko ma zapewnioną kompleksową opiekę za 700 zł miesięcznie (czesne) + 10 zł za dzienne wyżywienie. W sumie ponad 900 zł miesięcznie. Do tego należy doliczyć bezzwrotne wpisowe w wysokości 200 zł. Ponieważ w sumie jest to kwota powoli dobijająca do tej, jaką musielibyśmy zapłacić ewentualnej niani, o żłobku prywatnym możemy zapomnieć. Właścicielka żłobka starała się o dofinansowanie z Urzędu Miasta (rodzice mogliby płacić ok 200-300 zł mniej każdego miesiąca), al się nie udało.

Zostaje żłobek publiczny. Słuchy o takim różne. A to, że nikt nie przytula, a to, że dzieciom pieluch nikt nie zmienia, a to, że jedzenie okropne, że grupy wielkie, a opiekunek mało. Jednym słowem moloch, z którego należy uciekać czym prędzej. Poczyniliśmy wywiad i okazało się, że jak z każdą taką placówką: żłobek żłobkowi nierówny. W każdym razie zapisać dziecko nie szkodzi, tym bardziej, że nic to nie kosztuje. A nóż wygramy w międzyczasie w totka i z listy dziecię wykreślimy :P 

Poszliśmy ...w 4 miesiącu ciąży! Tak, tak :) Sama twierdziłam, że to za wcześnie, mąż stwierdził, że zapytać nie szkodzi i w trakcie pierwszej wizyty miła pani dyrektor uśmiechnęła się, otworzyła kajet i zapisała nas (a raczej nasze bezimienne dziecko) na długiej liście oczekujących. 

I tak to się zaczęło. Jak wyglądało dalej? O tym w następnym odcinku :)


Żłobek Nr 1